Ślady mąki na cygarach i nocna strzelanina. Chwaliszewo nr 3, 4 i 5 – cz. III. Złowroga mgła.



Większość mieszkańców Chwaliszewa już spała, ruch na ulicy zamierał. Most Chwaliszewski pogrążony był we mgle, która wpełzała cicho na wyspę. Gdzieniegdzie przebijały się nieśmiało przez okna światła z mieszkań, w których komuś przyszło z nieznanych nam powodów pracować lub czuwać. Latarnie już dawno wygaszono, stróże pozamykali bramy domów.

To był wrzesień roku 1911, a dokładniej noc ze wtorku na środę 26 na 27 września. Nieco po północy.

Niedaleko mostu coś jednak się działo w jednym z parterowych lokali. Zza wystawowego okna przemykały jakieś cienie, a w ciszy słychać było pojedyncze stłumione słowa, jakieś szuranie, kroki… Ach tak… to numer trzy… piekarnia Jezierskiego. Tu praca trwa w najlepsze. 

Wysoki smukły mężczyzna, dość młody, poprawił na głowie zielony pilśniowy kapelusz, spod którego wyglądały jasne włosy. Przystanął, aby poprawić czarne sznurowane trzewiki i zaczął obserwować piekarnię. A może nie? Może nadszedł szybkim zdecydowanym krokiem? Wracał z którejś z chwaliszewskich destylarni? Albo od kochanki? Raczej nie… Nie wyglądał na mieszkańca Chwaliszewa, chociaż? Długi gruby nos i wydęte wargi nadawały mu nieco pospolitego wyglądu, jednak przeczył temu elegancki ubiór. Dwurzędowa marynarka w szare paski i takie same spodnie musiały pochodzić od dobrego krawca, a świetnie dobrany brunatny krawat z zielonymi kropkami zdradzał zamiłowanie do starannego doboru stroju. Czyżby pochodził z lepszego stanu? Cóż zatem robił w tej niezbyt bezpiecznej dzielnicy o tej godzinie? Skąd nadszedł? Od tumu, czy może od miasta? A może, jak wielu innych potępieńców, chwilę wcześniej stał na moście, zastanawiając się, czy nie skoczyć? Warta przyciągnęła niejednego, żądnego ulgi w swych duchowych czy bardziej fizycznych cierpieniach. A może kierował nim jakiś ogłuszający impuls, głos, który nakazywał mu poigrać z przeznaczeniem? A może był pod wpływem alkoholu, tego demona, który kusił go do złego? Może miał ochotę tylko komuś dokuczyć i wyciąć sztubacki żart? Jedno jest pewne - miał przy sobie rewolwer. 

Wszedł do piekarni.

Piekarz i jego pomocnicy kręcili się w jej wnętrzu. Ktoś urabiał ciasto, ktoś inny dokładał drew do pieca. W powietrzu unosiły się drobinki mąki, która osiadała na włosach i twarzach, poczerwieniałych od ciepła i wysiłku. W sieni na drewnianej płycie leżały pulchne, nadęte już drożdżami bułki… Zapach surowego ciasta mieszał się z zapachem świeżego chleba. 

Wszystko działo się niezwykle szybko. Jak na obrazkach z kinematografu. Twarze odwróciły się ku przybyszowi. Ktoś powiedział – Panie, to za wcześnie… Chwycił miękkie ciasto, które od razu przyklejało się nieprzyjemnie do jego wąskich i długich palców i rzucił w mówiącego. Jedna bułka, druga, trzecia, czwarta… Robił to niezwykle szybko z jakąś premedytacją. – Panie, co pan… Rzucili się na niego. Wyciągnął broń. Strzelił… Stanęli w nagłym bezruchu, zaskoczeni. Chybił. Znów ruszyli. Mężczyzna wybiegł w kierunku mostu. Ktoś krzyknął – Leć na komisariat. Jeden z czeladników oddzielił się od grupy, reszta ruszyła za intruzem.

Skręcił w lewo, ku Szewskiej. Mężczyźni ciężko sapiąc biegli za nim. Na Szewskiej nagle stanął. Zatrzymali się i oni, rozglądając się niepewnie po sobie, co dalej zrobić… Było ich więcej, ale on miał nadal rewolwer, pamiętali o tym. Stali więc, czekając co zrobi. Ta chwila, zdaje się, przeciągała się w nieskończoność. Żaden z nich nie śmiał się ruszyć. Z tyłu nadbiegł policjant.

Mężczyzna zauważył go, sięgnął znów po broń i zdesperowanym ruchem, skierował broń ku swej skroni, naciskając spust. W ciszy ulicy zdawało się, że echo wciąż się odbija od ścian kamienic, podczas gdy ciało bezwładnie opadło na bruk.

------------------------------------------

Kim był? Nie wiem… na razie nie znalazłam odpowiedzi. Znaleziono przy nim dwie fotografie i kartkę, na której ołówkiem skreślone było nazwisko Wąsowicz, Buk, Poznań. A Chwaliszewo pewnie jeszcze długo wspominało to tragiczne wydarzenie.



 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jesiotry pod mostem chwaliszewskim czyli kawior po poznańsku

Restauracje automatyczne

Bulwar Kleemana i lipcowa nawałnica z 1914 roku