Pod wozem. Uliczne zagrożenia cz. II. Wozy i furmanki


Nie tylko rowerzyści byli zagrożeniem dla pieszych. https://poznan1908.blogspot.com/2019/03/uliczne-zagrozenia-cz-i-koownicy.html Znacznie bardziej niebezpieczne było najechanie człowieka przez wóz towarowy. Zanim upowszechniły się automobile, a wraz z nimi samochody ciężarowe to właśnie konie obsługiwały znaczną część transportu Poznania. Przewoziły beczki, pudła, towary w ciężkich drewnianych skrzyniach, sypkie produkty w workach. 
Do tego mieszkańcy przeprowadzali się niezwykle często w czasie tzw. urzędowo wyznaczonych terminów przeprowadzek, czasem i kilka razy do roku szukając lokum bliżej pracy lub w niższej cenie najmu, więc wozy z całym dobytkiem Poznaniaków  regularnie przemieszczały się  po mieście. Na furmankach przywozili do miasta swoje zbiory na sprzedaż rolnicy, a często bezpośrednio z wozów odbywała się sprzedaż rynkach. Miasto się gwałtownie rozbudowywało, co nasiliło się znacznie, gdy zapadła decyzja o rozbiórce części fortyfikacji, więc transportowano w ten sposób materiały budowlane. 
Znani ze swej brawurowej jazdy byli rzeźnicy, którzy często zasługiwali na policyjne kary za szybką jazdę i nie zawsze dobre traktowanie swych koni.  Często zdarzało się, że woźnice obarczali konie zbyt ciężką pracą, a do tego potrafili barbarzyńsko traktować swoje zwierzęta, więc policja nie szczędziła kar i dla takich okrutników.
Niestety zwierzęta, z którymi obchodzono się nieludzko kończyły nieraz swoje życie na poznańskim bruku. Szczególnie dla wiejskich koni wielkomiejski gwar, pisk trąbek automobilowych, dźwięk dzwonków rowerowych, klekotanie kół innych wozów, zgrzyt tramwajowych szyn, czy zawodzenie kataryniarza były takim stresem, że zwierzęta płoszyły  się i rozpędzone rozbijały dyszlami wystawy sklepowe, niszczyły markizy, przewracały latarnie, a czasem niestety i potrącały w tej panicznej ucieczce przechodzącego człowieka. Dla koni, obciążonych ciężkim ładunkiem niebezpieczne były niektóre strome ulice, takie jak na przykład Nowa (obecna Paderewskiego), na których wprowadzano co prawda specjalne ostrzeżenia i zakazy (na przykład zakaz jazdy rowerami), ale wyjątkowo często dochodziło do  kolizji wozów i tramwajów z pieszymi lub rozpędzone pojazdy „lądowały” w sklepowych witrynach, czy na latarniach.
Pod kołami wozów transportowych niezwykle często ginęły małe dzieci, ale i starsze osoby nie zawsze zauważały w czas najeżdżający pojazd. Nieraz i nie pomagało nawoływanie woźniców o przepuszczenie koni – starsi ludzie nie dosłyszeli ostrzeżeń i często stawali się ofiarami ulicznych wypadków. Często winny bywał jednak woźnica, tak jak ten, który w 1913 roku na moście chwaliszewskim potrącił 13-letnią dziewczynkę, która prowadziła wózek z sześciolatką. Obie dziewczynki zostały dość mocno poturbowane, a warto pamiętać, że w tamtych czasach następstwem takiego poważnego wypadku było zazwyczaj nieodwracalne inwalidztwo. Groźny bywał również transportowany ładunek. Rozpędzone konie potrafiły zgubić beczkę wina czy piwa, z wozów spadały źle zabezpieczone materiały. W grudniu 1906 roku na ulicy Następcy Tronu (Górna Wilda) pewna kobieta miała wyjątkowego pecha. Obruszył się bowiem wąż przy wozie wywożącym nieczystości z kloacznych dołów i… chyba niewielu z nas chciałoby się znaleźć na miejscu tej damy.
Nieszczęścia dotykały też samych woźniców i osoby podróżujących na podwózkach. Z wozu łatwo było spaść i się poturbować na twardym miejskim bruku. 





















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jesiotry pod mostem chwaliszewskim czyli kawior po poznańsku

Restauracje automatyczne

Bulwar Kleemana i lipcowa nawałnica z 1914 roku