Pod wozem. Uliczne zagrożenia cz. II. Wozy i furmanki
Do tego mieszkańcy przeprowadzali się niezwykle często w czasie tzw. urzędowo wyznaczonych terminów przeprowadzek, czasem i kilka razy do roku szukając lokum bliżej pracy lub w niższej cenie najmu, więc wozy z całym dobytkiem Poznaniaków regularnie przemieszczały się po mieście. Na furmankach przywozili do miasta swoje zbiory na sprzedaż rolnicy, a często bezpośrednio z wozów odbywała się sprzedaż rynkach. Miasto się gwałtownie rozbudowywało, co nasiliło się znacznie, gdy zapadła decyzja o rozbiórce części fortyfikacji, więc transportowano w ten sposób materiały budowlane.
Znani ze swej brawurowej jazdy byli rzeźnicy, którzy często zasługiwali na policyjne kary za szybką jazdę i nie zawsze dobre traktowanie swych koni. Często zdarzało się, że woźnice obarczali konie zbyt ciężką pracą, a do tego potrafili barbarzyńsko traktować swoje zwierzęta, więc policja nie szczędziła kar i dla takich okrutników.
Niestety zwierzęta, z którymi obchodzono się
nieludzko kończyły nieraz swoje życie na poznańskim bruku. Szczególnie dla
wiejskich koni wielkomiejski gwar, pisk trąbek automobilowych, dźwięk dzwonków
rowerowych, klekotanie kół innych wozów, zgrzyt tramwajowych szyn, czy
zawodzenie kataryniarza były takim stresem, że zwierzęta płoszyły się i rozpędzone rozbijały dyszlami wystawy
sklepowe, niszczyły markizy, przewracały latarnie, a czasem niestety i
potrącały w tej panicznej ucieczce przechodzącego człowieka. Dla koni,
obciążonych ciężkim ładunkiem niebezpieczne były niektóre strome ulice, takie
jak na przykład Nowa (obecna Paderewskiego), na których wprowadzano co prawda
specjalne ostrzeżenia i zakazy (na przykład zakaz jazdy rowerami), ale wyjątkowo
często dochodziło do kolizji wozów i
tramwajów z pieszymi lub rozpędzone pojazdy „lądowały” w sklepowych witrynach,
czy na latarniach.
Pod kołami wozów transportowych niezwykle często
ginęły małe dzieci, ale i starsze osoby nie zawsze zauważały w czas
najeżdżający pojazd. Nieraz i nie pomagało nawoływanie woźniców o
przepuszczenie koni – starsi ludzie nie dosłyszeli ostrzeżeń i często stawali
się ofiarami ulicznych wypadków. Często winny bywał jednak woźnica, tak jak
ten, który w 1913 roku na moście chwaliszewskim potrącił 13-letnią dziewczynkę,
która prowadziła wózek z sześciolatką. Obie dziewczynki zostały dość mocno
poturbowane, a warto pamiętać, że w tamtych czasach następstwem takiego
poważnego wypadku było zazwyczaj nieodwracalne inwalidztwo. Groźny bywał
również transportowany ładunek. Rozpędzone konie potrafiły zgubić beczkę wina
czy piwa, z wozów spadały źle zabezpieczone materiały. W grudniu 1906 roku na
ulicy Następcy Tronu (Górna Wilda) pewna kobieta miała wyjątkowego pecha.
Obruszył się bowiem wąż przy wozie wywożącym nieczystości z kloacznych dołów i…
chyba niewielu z nas chciałoby się znaleźć na miejscu tej damy.
Nieszczęścia dotykały też samych woźniców i osoby podróżujących na podwózkach. Z wozu łatwo było spaść i się poturbować na twardym miejskim bruku.
Nieszczęścia dotykały też samych woźniców i osoby podróżujących na podwózkach. Z wozu łatwo było spaść i się poturbować na twardym miejskim bruku.
Komentarze
Prześlij komentarz