Dorożką po dawnym Poznaniu



Wodopój dla koni przy pomniku Hygiei, ul. Marcinkowskiego.
Wielkopolska Ilustracja 1928r.
Dorożki, chociaż nie były najtańszą formą przemieszczania się, były bardzo popularne. Miały kilka miejsc postoju. Oczywiście najwięcej zwykle ich stało na Dworcu Głównym (Hauptbahnhof) oraz przy Tamie Garbarskiej (Gerberdamm). W centrum miasta też były wyznaczone miejsca postojowe dla dorożek na przykład przy Placu Wilhelmowskim (Wilhelmplatz Plac Wolności) – obok głównej policji i teatru niemieckiego, na ulicy Rycerskiej (Ritterstrasse –  Ratajczaka), na Jeżycach. W 1903 roku  podjęto decyzję, że przy Placu Wilhelmowskim postój dorożek zostanie ograniczony do przystanku przy Bibliotece Raczyńskich, a jak zgryźliwie zauważył dziennikarz "Postępu" "by widoku Fryderyka III nie zasłaniały". (Chodzi o nieistniejący monument, przedstawiający cesarza, wystawiony w 1902 roku).


Cena za przejazd była kontrolowana za pomocą zegara taksometrowego, więc można było sprawdzić, czy przypadkiem dorożkarz nie próbuje żądać za kurs za dużo. Często jednak się zdarzało, że klienci przez omyłkę płacili więcej niż dorożkarz żądał. Działo się to szczególnie często podczas nocnych kursów, co wiele przecież tłumaczy. Jednak albo kary za zatrzymanie niesłusznie naliczonej taksy były duże, albo poznańscy dorożkarze byli nad wyraz uczciwi, bo potulnie zanosili niezasłużone nadpłaty na policję. Wzmianki o podobnych zdarzeniach są bowiem bardzo częste w ówczesnych gazetach.  Dorożki i konie musiały przechodzić co jakiś czas swoiste "badania techniczne". Policja sprawdzała sprawność pojazdów, czystość a także zdrowie koni. Większość poznańskich dorożkarzy bardzo dbało o swoje koniki. Niemniej jednak Towarzystwo Ochrony Zwierząt premiowało najlepszych woźniców: "wypełniających wiernie swe obowiązki i otaczających szczególną opieką ich pieczy powierzone konie". Dużą konkurencją dla dorożek stały się tramwaje, szczególnie gdy nastał czas elektryfikacji poznańskiego transportu miejskiego. Większość dorożek należała do Polaków, dlatego, gdy w tramwajach zlikwidowano w 1900 roku polskie napisy, nawoływano, żeby bojkotować niemieckie przedsiębiorstwo kolei elektrycznej i chodzić po mieście na piechotę lub korzystać z dorożek. 
Dorożkarskim koniom zawsze towarzyszyły wróble, które mogły zawsze liczyć na odrobinę owsa, "futru", jak mawiali dorożkarze. Pewną ciekawostką jest fakt, że dorożkarze byli bardzo zabobonni, i tak na przykład w 1928 roku, po urzędowym przenumerowaniu dorożek, najwyższym numerem było 83, mimo, że w rzeczywistości było ich 82. Nikt nie chciał bowiem pechowej trzynastki.  

Koło studzienek poznańskich musiało się także znaleźć koryto dla koni. Przez jakiś czas wodopój znajdował się przy posągu Hygei przy Alejach Marcinkowskiego (dopiero od 1971 roku studzienka znajduje się przed Biblioteką Raczyńskich). Jak pisał jeden z redaktorów Wielkopolskiej Ilustracji:


Powoli pojawiały się także taksówki, ówcześnie jeszcze nazywane „dorożkami automobilowymi”. Przewodnik z 1909 roku wspomina o… czterech takich pojazdach, których każdy miał swoje miejsce postoju. Owe „wozy automobilowe” można było znaleźć przy teatrze niemieckim, na Starym Rynku, na dworcu głównym i przy Hotelu Rzymskim (Hotel de Rome). Wraz z popularnością taksówek samochodowych powoli znikały dorożki z ulic Poznania. Podobny proces miał miejsce także w innych miastach, co zwykle działo się za przyzwoleniem władz, które nawet przymuszały dorożkarzy do zmiany profesji. Już w 1913 roku w Berlinie zabrano się do wycofywania z ruchu dorożek konnych. Przedsiębiorca za wycofanie 10 dorożek otrzymywał jedną koncesję na taksówkę. W Poznaniu podobny proceder miał miejsce i tak na przykład w czasie PeWuKi. Kto wykupił koncesję na dorożkę konną - otrzymywał jednocześnie pozwolenie na dwie automobilowe. Koncesję można było z zyskiem odsprzedać, więc dorożkarze sprzedawali je często, wycofując się z fachu. W 1928 roku zaniechano wydawania nowych koncesji.


Dorożkarstwo przestało być opłacalną profesją. Automobilowe dorożki potrzebowały tylko benzyny, kiedy były w ruchu. Dorożki konne... cóż... koń potrzebował "futru", nawet jeśli nie jeździł. Na domiar złego dorożkarze płacili nadal wysokie podatki, w pewnym momencie znacznie wyższe niż właściciele taksówek.  W 1928 w lipcu było  już zaledwie 135 pojazdów, zaś sześć lat później, w 1934 roku, po ulicach Poznania jeździło (a raczej stało na postojach) zaledwie 82 dorożek.  Nie na wiele zdały się akcje, by ocalić ten zanikający fach. W 1934 roku zorganizowano na przykład "Dzień Propagandy Dorożek Poznańskich". Nowoczesność wyparła konie z miasta. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jesiotry pod mostem chwaliszewskim czyli kawior po poznańsku

Restauracje automatyczne

Bulwar Kleemana i lipcowa nawałnica z 1914 roku