„Osławione podwórze Barlebena – siedlisko mętów poznańskich”





Każde miasto ma swoje dzielnice i zaułki, do których strach zaglądać nie tylko nocą, ale nawet w biały dzień. Niektóre złą sławą straszą przez lata, a kolejne pokolenia unikają tych miejsc. Inne giną w zbiorowej niepamięci, tak jakby samo ich wspomnienie mogło przywoływać zło, które zagnieździło się wśród murów dawnych budynków. Dziś próżno szukać tych zrównanych z ziemią dawnych poznańskich slumsów, pełnych niegodziwości i przemocy, dawniej jak magnes przyciągających biednych i wyrzuconych poza margines mieszkańców miasta. Jedni zamieszkiwali liche klitki z ubóstwa, innych pociągało towarzystwo podobnych sobie złodziejaszków, podstarzałych prostytutek i kompanów z więzienia. Dziś w tym miejscu wznoszą się nowoczesne bloki, a niewielu  zna ponurą przeszłość tej okolicy, a nowa ulica, której nie nadano już osobnej nazwy, odtwarza kształt dawnego przesmyku pomiędzy ulicą Szyperską a Piaskową.


Co takiego sprawiło, że miejsce to owiane było aż  tak złą sławą? Wszak w mieście z pewnością nie brakowało domów o niskim standardzie, z niewielkim komornym. Nie okłamujmy się, nie wszystkim mieszkańcom Poznania wiodło się dostatnie. Wielu klepało biedę, a i wielu schodziło na drogę przestępstwa. Może po wielkiej powodzi w 1888 roku, kiedy wody wezbranej Warty zalały dużą część miasta, w tym i Garbary, Chwaliszewo, a także Piaskową i Szyperską, ten fragment miasta nie został należycie odbudowany? Chwaliszewo po powodzi zyskało. Dużą część małych domków, zniszczonych powodzią wyburzono, a w miejsce ich zaczęły powstawać wielkie, czteropiętrowe kamienice. Nawet trudno powiedzieć, kiedy na Podwórzu Barlebena zaczęło zagnieżdżać się czyste zło. Oczywiście, mieszkali tam i zwykli, biedni ludzie, ale jakaś niewidzialna siła przyciągała tu też wszelkich wykluczonych ze społeczeństwa. A na dodatek zaułek ten stał się punktem zbornym rodzącej się w mieście „czerwonej zarazy” – pierwszych poznańskich socyalistów, których poważnie  obawiano się jeszcze przed rewolucją w Rosji w 1905 roku.



Podwórze Barlebena (Barlebenhof) swoją nazwę zawdzięczało dawniejszemu właścicielowi gruntu. Kupiec Fryderyk Barleben zajmował się sprzedażą drewna i opału. Handlował m.in. angielską smołą ziemną, angielskimi węglami, węglami „drewnymi”, łatami na dach, dębowym i sosnowym drewnem w szczapach, drewnem „budynkowym” oraz tarcicą. Zapewne tym celom służył plac, położony blisko poznańskiego portu rzecznego. Ta bliskość portu podsuwa mi myśl, że Fryderyk (Fridrich) Barleben mógl być skoligacony (może syn?) z Gottfriedem Barlebenem, właścicielem statku „liczbą koleyną w Wielkim Xięstwie Poznańskim 56 oznaczony, i na Talarów 271 dgr 17 fen. 6 oszacowany”, wystawionym na licytację w 1824. Zapewne dalsza kwerenda wyjaśniłaby tę kwestię. Wróćmy jednak do dziedzińca Barlebena. Zapewne już przed 1852 rokiem Fryderyk na swoich terenach w okolicy Piaskowej i Szyperskiej wybudował spichlerz i remizę (zajezdnię dla wozów?) . Możliwe, że w tym samym czasie powstały też budynki mieszkalne, gdyż jedno z ogłoszeń dotyczy wynajmu mieszkań w cenie od 24 do 90 talarów.


Niewiele później, bo już w 1858 roku, w ogłoszeniu o sprzedaży mebli mahoniowych i wynajęciu sutereny na handel wiktuałów i mleka, pojawia się określenie: Dziedziniec Barlebena. I to już z określoną numeracją. Później miejsce to nazywane jest też „Dworcem Barlabena”, by ostatecznie przybrać nazwę Podwórze Barlabena (Barlebenhof). Jak wskazują księgi adresowe istniało tam 9 budynków - 8 mieszkalnych i spichrz pod numerem7. Niestety – nie ma informacji o standardzie zlokalizowanych tam mieszkań, jednak były wśród nich i mieszkania 3 pokojowe z kuchnią, a i sam właściciel tam mieszkał i prowadził interesy (pod numerem 8.). Oprócz tego działał tam skład win zielonogórskich, a ponadto można było tam „suszyć bieliznę i na angielskich maglach kręconych maglować”. W latach 60.tych XIX interes węglowy idzie doskonale. Fryderyk zostaje pośrednikiem w sprzedaży najlepszych „węgli szląskich kamiennych”, a swoje składy ma nie tylko „przy domu”, ale także na Garbarach, Magazynowej i na Chwaliszewie. Dworzec Barlebena zamieszkują głównie rzemieślnicy (piekarz, rzeźnik, farbiarz, szewcy, stolarze, bednarze), ale także krawcowe, szwaczki, praczki, służące i robotnicy. Działa tu farbiarnia i pralnia Henryka Pritzkau. Wśród mieszkańców zdarzają się nawet drobni urzędnicy, a nawet, pod numerem 1 mieszka i pracuje Emil Kierski, powstaniec listopadowy, publicysta i wydawca „Przeglądu Wielkopolskiego Historycznego i Literackiego”, ambitnego czasopisma stawiającego sobie za cel popularyzację wiedzy na temat przeszłości Wielkopolski.


Coś jednak wydarza się w rodzinie Barlebenów, co sprawia, że właścicielem tego mini-osiedla zostaje Leopold Bussmann, ożeniony z Emmą Berleben, córką Fryderyka. Być może wpływ na przeniesienie własności miał fakt, że w 1865 roku owdowiały Fryderyk Barleben decyduje się wziąć kolejny ślub i to z młodszą od siebie kobietą? Czyżby wynikła stad potrzeba zabezpieczenia rodzinnych interesów?

W 1877 roku nad Podwórze Barlebena nadciągają czarne chmury. Pewnej czerwcowej nocy „w drewniku na podwórzu” powiesił się jeden z mieszkańców. Niecały rok później w okolicy znajdują zwłoki nowonarodzonego dziecka. W kolejnym roku ma miejsce następne samobójstwo mieszkającego tu szewca. Czyżby to pierwsze sygnały, że w tej okolicy zaczyna się źle dziać? A może po prostu brak wcześniejszych wzmianek?




W 1883 roku umiera Leopold Busmann, a majątkiem zarządza owdowiała córka Barlebena. I to na Emmę Bussman z domu Barleben spadną kłopoty z powodziami na „Dziedzińcu Barlebena”, wzrastającą z roku na rok przestępczością i coraz bardziej ponurą sławą tego miejsca. W kwietniu 1886 roku ulicy„zalała woda już tamę garbarską przed domem p. Krzyżanowskiego, całe podwórze Barlebena, prawie cała ulica Piaskowa i większa część ulicy Szyperskiej są pod wodą. [..] Wielu lokatorów w dzielnicach zalanych musiało opuścić swe mieszkania”. Dwa lata później, w marcu 188 roku, tuż przed świętami wielkanocnymi, Warta znów niebezpiecznie wystąpiła z brzegów. Tym razem było znacznie gorzej: „zaalarmowana została straż ogniowa z tego powodu, że na podwórzu Barlebena pod nr. 5 miał się dom zawalić. Do ulicy Szyperskiej zwrócony dwupiętrowy dom w górnej dachowej swój części począł się rozwodzić, tak że mieszkańcom groziło niebezpieczeństwo życia. Ludzi domu tego, którzy się pod dach schronili, pospuszczano na linach w dwa przygotowane czółna. Równocześnie na Szyperskiej ulicy pod nr. 9 położony spichrz, zwrócony jednym bokiem ku Warcie, silnie się zarysował, tak że zagraża zapadnięciem się. Przylegający do tegoż spichrza dom mieszkalny pod nr. 10 jest także zagrożonym skutkiem czego policya nakazała wynieść się ludziom. Policya nakazała się także wynieść ludziom z domów na podwórza Barlebena pod nr. 1 i 3, ponieważ i te grożą upadkiem”. Wkrótce trzeba było wyprowadzać mieszkańców i z kolejnych budynków. Rok później jednak wg książki adresowej miasta Poznania, niezamieszkana zostaje jedynie zrujnowana przez powódź posesja pod numerem 5. Wkrótce i w sąsiednim budynku dochodzi do tragedii.





W roku 1893 pewnej październikowej nocy, z niedzieli na poniedziałek, mieszkańców domu pod numerem 6. budzi okropny krzyk. Ktoś donosi o tym odpowiednim władzom, więc kiedy zamieszkujący tam robotnik Kokociński vel Kokoczyński vel Kokoszyński z najniewinniejszą miną zgłasza zgon swojej żony – natychmiast wszczęte zostaje śledztwo. Okazuje się, że „istotnie nieszczęśliwą żonę swoją najprzód strasznie pobił, a następnie udusił”. Czy mieszkańcy osiedla wiedzieli, że nie jest to pierwsza ofiara Kokocińskiego? Na podwórzu Barlebena mieszkał on zaledwie od niespełna trzech miesięcy. Wcześniej pomieszkał ów typ w różnych miejscach Poznania, a w 1886 roku na przedmieściu Ostrówek… postąpił tak samo z poprzednią swą żoną, za co już był ukarany kilkuletnim wiezieniem w domu karnym. Wówczas w czasie kłótni pobił, i dusząc swoją żonę złamał jej żebro. Nieszczęśliwa kobieta tego nie przeżyła. Po, jak się okazuje niedługiej odsiadce, morderca zamieszkuje na Podwórzu Barlebena. Czy o przeszłości małżonka wiedziała druga żona Kokocińskiego? 43-letnia wdowa Weronika wydaje się być doświadczoną kobietą. Wszakże pochowała już trzech mężów. Pech jednak chce, że trafia na „mordercę żon” i kończy się to dla niej tragicznie. Kokociński znów trafia do więzienia. Znów wyrok nie jest długi. I żeni się trzeci raz – już w 1896 roku. Tym razem pechową wybranką zostaje 53-letnia, siedem lat starsza, wdowa Katarzyna, u której przemieszkiwał jako sublokator na Chwaliszewie już od dwóch lat. Przez trzy lata małżeństwo przeprowadza się wielokrotnie, aż w końcu we wrześniu 1899 znów Kokociński trafia na Podwórze Barlebena. I to znów pod nieszczęsny numer 6. W krótkim czasie, zanim doszło do tragedii musiał już nieźle dać się we znaki sąsiadom, skoro zeznawali „był to pijak nałogowy i często żonę poniewierał, tak dalece, że biedna kobieta nieraz na schodach noce przepędzała”. W listopadzie powiadomił córkę Katarzyny, że matka jest chora. Niestety, kiedy córka dotarła na miejsce, okazało się, że kobieta już nie żyje. Kokocińskiego aresztowano i… zwolniono, bo sekcja zwłok wykazała, że „żona sama się udusiła, połknąwszy zbyt wielki kawał mięsa, który jej utknął w krtani." Jak jednak w rzeczywistości było, pewnie wiedział jedynie sam zainteresowany.

Okolice Piaskowej i Podwórza Barlebena cieszą się coraz gorszą opinią. Obcy nie powinien się tam zapuszczać. Nie tylko nocą, ale nawet w dzień jest tu niebezpiecznie. W grudniu 1993 roku, dwa miesiące po zamordowaniu przez Kokocińskiego swojej drugiej żony, na Podwórzu znajdują ciężko rannego robotnika. Otrzymał on kilka ciosów nożem w brzuch, jednak nie pamięta (a może nie chce zdradzać) szczegółów zajścia. O nożownikach z Podwórza Barlebena będzie się wspominać jeszcze dziesiątki lat.

W tym samym czasie, mimo nieprzychylnego moralnie klimatu tej okolicy, miejscowe spichrze znajdują innych amatorów. W owym pamiętnym 1893 roku w jednym z budynków zaczynają się odbywać spotkania poznańskich socjalistów. Miejscowi restauratorzy patrzą niechętnym okiem na rodzący się ruch, więc odmawiają użyczenia lokali na zebrania. Spichlerz w Podwórzu może ponoć pomieścić nawet 500 osób, więc okazuje się być idealnym miejscem na tego typu zgromadzenia. Miesiąc później zbierają się tam strajkujący robotnicy i robotnice z fabryki cygar Schuberta.


Ciekawy obraz, choć zapewne mocno karykaturalny, ówczesnych socjalistów kreśli redaktor „Wielkopolanina”: „Gwarno, buńczuczno wyglądało ze soboty na niedzielę w znanych w Poznaniu lokalach, w których przebywają socyaliści. Pito na zabój na powodzenie wyborów do rana; niejeden z „towarzyszy" przepił całotygodniowy zarobek, sądząc, że przecież już wkrótce przyjdzie do po działu ogólnego majątku. Sceny, jakie się w tych knajpach rozgrywały, robiły prawdziwie smutne wrażenie. Tak postępują „obrońcy robotników", tak postępują ludzie którzy „porządek świata na nowe chcą pchnąć tory". Wyzwiska na komitet nasz wyborczy, na posłów naszych, na duchowieństwo, na panów, „ciemiężycieli — fabrykantów" brzmiały zgodnym chórem, zalewane niezliczonemi kuflami i sznapsami. Każdy wypowiadał co miał na sercu; — a gdy pewien nieświadomy, widocznie początkujący socyalista wyraził się w pewnym lokalu: panowie, my Polacy.... przerwano mu okrzykami: „tu nie ma Polaków, ani katolików, ani Niemców, hier sind wir Socyalisten." Do bijatyki wielkiej przyszło również w pewnym lokalu; bójka przeniosła się następnie na ulicę, a bezprzytomni „towarzysze” włóczyli się po ziemi, ciągnąc jeden drugiego i literalnie nie szli, lecz czołgali się do domu. Dzielni to ludzie ci socyaliści, bez bijatyki to u nich nic i pięścią przekonują swych przeciwników. Płacz i narzekanie u wielu rodzin były w niedzielę; żony przetrząsały kieszenie mężów, którzy bezprzytomni przyszli do domu w niedzielę nad ranem, szukając w nich pieniędzy. Nie znalazły jednak nic, bo „agitacya wyborcza gardłowa” pochłonęła całotygodniowy zarobek. Dzielnie spisała się pewna niewiasta na Rybakach mieszkająca, której mąż również bez grosza przyszedł do domu; sprawiła mu porządne pamiętne na wytrzeźwienie, a potem, gdy „towarzysze” przyszli po południu, aby go zaprowadzić na śpichrze Barlebena „dla agitacji”, przyjęła ich pomyjami, zaznaczając, iż jak jeszcze raz „łatędy przyjdziecie mi do domu, to nie pomyjami ale warem was obleje”.


1895 rok znów staje się kolejnym „mokrym rokiem” dla okolicy. Na Podwórze Barlabena znów wdziera się woda z wezbranej Warty. Magistrat przenosi rodziny, których mieszkania są zalane do baraków cholerycznych przy dworcu centralnym. Odpowiednie służby i osoby prywatne starają się wspomóc jakoś biedującą okolicę. W 1897 roku powstaje tu plac zabaw dla dzieci, otwiera się także specjalną ochronkę dla najmłodszych. Najwyraźniej funkcjonuje tu jakiś rodzaj mieszkań komunalnych, wspieranych przez miasto, ponieważ zachowała się wzmianka o tym, że niedoszłej samobójczyni policja wskazała mieszkanie na Podwórzu Barlebena. Na Podwórze Barlebena odprowadza się też zostawione samopas na ulicach konie, wozy, co zapewne zdarzało się, kiedy ich właściciele wstępowali na „jednego głębszego” do którejś z miejscowych knajp.




Tu nawet wesela były niebezpieczne. W 1900 roku pewne zaślubiny zakończyły się taką bijatyką, że weselników dopiero uspokoiła wkraczająca na teren policja. Pana młodego odwieziono do lazaretu. Z siedmioma ranami, zadanymi nożem w brzuch. Na porządku dziennym były tu rodzinne awantury, a także sąsiedzkie porachunki, nieraz kończące się krwawo. Kto przypadkiem zabłądził w te okolice musiał się liczyć z napaścią i okradzeniem. Nawet akuszerki niechętnie udawały się pod ten adres. Taka niemiła przygoda spotkała robotnika Brukwickiego, który szukał w 1903 roku pomocy dla swojej żony u… 17 akuszerek. Dopiero pewna kobieta z Piekar po 5 godzinach zdecydowała się udać na pomoc rodzącej kobiecie. A pomoc była niezwykle potrzebna –Brukwickim urodziły się trojaczki.

Po śmierci w 1904 roku Emmy Bussmann majątkiem zajmuje się jej córka. Nosząca imię matki Emma Papin z domu Bussmann nie odnalazła szczęścia w małżeństwie, więc rozwiódłszy się z mężem wróciła z Ostrowa do rodzinnego domu. To ona zajmie się administracją Podwórza Barlebena. Na 9 posesjach znajdowało się 46 mieszkań, w których zamieszkuje 210 osób, jak możemy wyczytać w księdze adresowej z 1907 roku. W okresie międzywojennym zagęszczenie ludności wzrośnie tu do niebotycznych rozmiarów.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pani Papin prawdopodobnie decyduje się opuścić Poznań. Sprzedaje pospiesznie pianino i po jakimś czasie znika z listy mieszkańców Podwórza Barlebena 8. Nowym właścicielem posesji zostaje Edward Kręglewski, właściciel „mechanicznej fabryki tytek, zeszytów i ksiąg kontowych oraz drukarni i hurtownego składu papierów i materiałów piśmiennych”. W 1935 r. fabryka została przeniesiona do nowego gmachu przy ul. Szyperskiej 8, gdzie funkcjonowała do wybuchu II wojny światowej. W październiku 1949 r. zakład został upaństwowiony. Tak, to ten budynek zwany Starą Papiernią, ozdobiony muralem z wierszem Barańczaka.

Co się dzieje z mieszkańcami i samym Podwórzem? To już materiał na dalszą, nie mniej krwawą opowieść, jednak wykraczająca poza łamy opisywanego przeze mnie okresu, jednak o kilku faktach warto jeszcze wypomnieć. Na początku lat dwudziestych zmieniono  nazwę uliczki na Zaułek Cygański, gdyż jakiś czas mieszkało tu kilka romskich rodzin. Ta nazwa funkcjonowała  przez chwilę w oficjalnych dokumentach. W 1922 w ogóle zniesiono nazwę, przypisując uliczkę do Piaskowej. Jednak pamięć o Podwórzu Barlebena funkcjonowała nadal. I nadal ponura aura zaniedbania i zapomnienia ściągała tu uboższych mieszkańców i element przestępczy.

Było nawet gorzej, o czym świadczą dobitnie wzmianki w prasie okresu międzywojennego. Pisze się o gnieździe złoczyńców, o zamieszkujących tam typach spod ciemnej gwiazdy…

„Warunki mieszkaniowe na „Podwórzu Barlebena” pozostawiają bardzo wiele o życzenia po względem najprostszych wymagań higieny i czystości. Brud, nie dający się opisać, nędzne klitki i nory, będące niesamowitą parodją mieszkania ludzkiego, położone w pobliżu miejsc ustępowych – są to warunki życia, dalekie od pozoru jak najprymitywniejszej zdrowotności.” Nowy Kurier 20 kwietnia 1932 r.

„Tymczasem to gniazdo złoczyńców wygląda bardzo poczciwie w świetle wiosennego słońca. Bawią się dzieci, grzeje się w słońcu staruszek… Ale kiedy zapadnie wieczór, pod ścianami wymykają się podejrzane postaci. W cieniach zaułków rozlegają się tajemnicze, niesamowite szepty. Po latarniami wiją się, jak ćmy, córy nocy. Błyszczą pijane, podszminkowane oczy i wyciągają się zdradzieckie ręce. Zatacza się nocne, zagadkowe życie, przelewając się odmętami. Czai się jakieś wrogie zło. Kolebie się na pijanych nogach najgorsza, ludzka dola…” Nowy Kurier 8 kwietnia 1932 r.

„Osławione podwórze Barlebena – siedlisko mętów poznańskich” Tajny detektyw 1934 r. nr 12
„Każde niemal wielkie środowisko europejskie ma swą dzielnicę nędzarzy. Mało kto wie, że ma ją i Poznań. W okolicach ulicy Piaskowej gnieżdżą się najciemniejsze elementy miasta. Mieszkają ci ludzie w urągających wszelkim najprymitywniejszym zasadom higieny i moralności mieszkaniach, po dwie, trzy rodziny w jednem. I tak ciągnie się latami. Karty, pijaństwo i bójki nikogo nie dziwią. W takiej zgniłej atmosferze wyrosnąć może tylko człowiek zły, człowiek występku. Publiczną tajemnicą jest niewiarygodny, a jednak prawdziwy fakt, że w jednym tylko domu mieszka tu 50 nożowników. Stąd idą nici różnych wypraw złodziejskich i krwawych porachunków i bójek. Popularne wśród mieszkańców okolicznych [tak] zwane „podwórko Berlebena” jest miejscem pobytu najbardziej podejrzanych indywiduów.” Gazeta Gdańska, Gazeta Morska 1929 nr 249

Prasa międzywojenna o Podwórzu Barlebena:





Opracowano na podstawie wzmianek z ówczesnej prasy [Polona, WBC, PBC], dokumentów z kartoteki ewidencji mieszkańców miasta Poznania, Poznań Project,  BASIA,  Rysunki Franciszek Kostrzewski


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jesiotry pod mostem chwaliszewskim czyli kawior po poznańsku

Restauracje automatyczne

Bulwar Kleemana i lipcowa nawałnica z 1914 roku