Stół z powyłamywanymi nogami, czyli pradziadków przeprowadzki

 


Hej, przeprowadzko! Domu ruino!

Ruino mebli, szkła, porcelany!

Pod twoim znakiem—serwisy giną,

Stoły wpadają w stan opłakany,

A krzesła tracą poręcze, nogi,

Łóżka zgrzytają w sposób złowrogi!

Tak opiewał uroki przeprowadzania się autor okolicznościowego wiersza, ukrywający się pod pseudonimem Zbysio w czasopiśmie satyrycznym „Kolce” w 1914 roku.


Przeglądam karty meldunkowe dawnych mieszkańców Poznania. Mnóstwo adresów. Szczególnie jest to widoczne we zapisach starszych, tych sprzed I wojny światowej. Później, przynajmniej u moich krewnych – coraz częściej pojawiają się bardziej optymistyczne wpisy. To skrót „wł. m.”. Własne mieszkanie. Szczęściarze. Farciarze. Skończył się czas poszukiwań. Znaleźli. Własne miejsce, własne cztery kąty. Koniec z włóczeniem po całym mieście skromnego i tak dobytku, koniec z wpisami „u Pani X” „u Pana Y”, czyli już nie na podnajętych pokojach lub mieszkaniach. 


Ta droga do własnych czterech kątów też nie była usłana różami. Jeden wuj, jak wynika z opowieści rodzinnych, podróżował kilka (!) razy do Ameryki, zanim za zarobione pieniądze udało mu się założyć małą trafikę (czyli sklep z tytoniem), a potem odłożyć na własne mieszkanie na Wildzie. Siostrzany pradziadek kroił garnitury berlińskim elegantom, by powrócić do kraju po 1919 roku. Kupuje on wówczas mieszkanie na reprezentacyjnych Alejach Karola Marcinkowskiego. Dziadek Aleksander jako uczeń i później czeladnik piekarski meldowany jest pod adresami kolejnych mistrzów, u których pobiera nauki. Sypia zapewne gdzieś w pokoikach za piekarnią, jak i setki młodych adeptów zawodu. Na własnym, w Poznaniu, zamieszkał dopiero po II wojnie światowej.


Jednak wcześniejsze wpisy w kartotece meldunkowej wszystkich moich krewnych (ale i innych, zwykle mniej majętnych mieszkańców Poznania) to dziesiątki (!) zapisów drobnym maczkiem. Przeprowadzki co kilka miesięcy, czasem tylko do sąsiedniej kamienicy. Trudno dziś to pojąć. Co tak gnało z miejsca na miejsce naszych pradziadków? Czy tylko szukanie lepszego miejsca na Ziemi? Tam będzie lepiej? Może w końcu, gdzieś w innym miejscu, podły los się odmieni?


Mijam mural z wierszem Stanisława Barańczaka i wciąż na nowo odczytuję sens tych kilku wersów:

Jeżeli porcelana to wyłącznie taka

Której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu,
Jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
Nie było przykro podnieść się i odejść;
Jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
Jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć
gdy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat

Kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać?
Kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?

Jakże dziś nam wygodnie, jak bardzo się zasiedzieliśmy. A ja wciąż przed oczami mam te kartoteki, zapisane drobnym maczkiem. Dziesiątki, czasem setki adresów. Dlaczego? Już wiem, że nie znajdę jednoznacznej odpowiedzi. Trzeba by się wgryźć w tamten czas, przyzwyczajenia, nawyki, działania z rozpędu, uświęcone niepisaną tradycją. Trzeba by zobaczyć tamten Poznań przełomu wiek XIX i XX z nowymi budującymi się kamienicami, nagle eksplodujący na zewnątrz, na przedmieścia, poza fortyfikacyjne mury twierdzy. Nowe budynki, nowe miejskie tereny Jeżyc, Łazarza. Gdy nadchodził dozwolony prawem czas przeprowadzki w dzikim pędzie szukano po prostu nowego miejsca na ziemi.


Firma przewozowa Jana Murkowskiego była jedną z ważniejszych firm przewozowych Poznania

Czasem motorem był awans społeczny, innym razem do zmiany adresu pchały problemy finansowe. Bywało, że żyć nie dawał pobliski rzemieślniczy zakład, wilgoć, insekty, dymiące piece, których nie chciał nareperować administrator domu. Trzeba było przenieść się do odległej dzielnicy miasta, bo wymagała tego zmiana pracy. A może uprzykrzał życie awanturujący się sąsiad za ścianą, albo „niezwykle muzykalna” sąsiadka z góry? Trzeba było zostawić za sobą przykre wspomnienia, którymi przesiąknięte były ściany: rozstania, chorobę, śmierć bliskich. Przeprowadzano się też z rozpędu, bo „tak trzeba”, „tak się robi”, taki był zwyczaj. Kończyła się umowa, administrator podnosił czynsz, a przeprowadzki sankcjonowane były w wyznaczonych przez policję terminach kwartalnych.



Zazwyczaj jednak do przodu pchały marzenia o awansie społecznym. Lepsze piętro, bardziej widne mieszkanie, bardziej prestiżowa lub bezpieczniejsza dzielnica. Z bocznej oficyny do frontowej, z ciasnej klitki „na czwartym”, do bardziej reprezentacyjnego „na drugim”, z Chwaliszewa na Długą, z Garbar na Wilhelmowską, z prawego brzegu Warty na lewy. Równolegle, w drugim kierunku spychała bieda, degradując. Zamożny onegdaj kupiec, zlicytowany wraz z rodziną lądował w zapluskwionej, zatęchłej norze na przedmieściach, zaś inwalida-robotnik miał i tak szczęście, gdy znalazło się dlań miejsce w przytułku. Toczyły się wozy z meblami i dreptali ludzie z dobytkiem w obie strony.


Przeprowadzka świętojańska w Warszawie, pocztówka z ok. 1900 roku, Biblioteka Narodowa [Polona]

Jest początek lipca, zaraz po świętym Janie, a może pół roku później, na Świętego Michała. W całym Poznaniu panuje nieznośny rwetes i zamieszanie. Po brukowanych ulicach w jedną i drugą stronę toczą się wielkie wozy i wiejskie furmanki, na których piętrzą się stosy mebli. Na pchanych ręcznie, mniejszych wózkach też podskakują dziarsko szafy, krzesła, lustra, węzełki z bielizną, brzęczy porcelana upakowana w wiklinowe kosze od bielizny. Tam wiozą fortepian, tam spuszczają wielką komodę przez okna, bo zator się zrobił na schodach. Coś spadło z furmanki, komuś potłukła się cała zastawa stołowa. Lament słychać na całą ulicę. 



Biedniejsi przenoszą swój lichy dobytek na swoich plecach. Przeprowadzka noworoczna, wielkanocna, świętojańska, świętomichalska. W dozwolonym i ogłoszonym przez policję terminie. Kto nie zdąży na czas – może zapłacić grzywnę a nawet grozi mu kara więzienia. Bywa, że przeprowadzają się całe kamienice. Tu ktoś się wyprowadza, tam na podwórku piętrzy się stos gratów, na którym czeka w napięciu cała rodzina, bo poprzedni lokatorzy jeszcze nie opuścili mieszkania. 



W sklepach też rojno. Kupcy nie przepuszczą takiej okazji. Trzeba przecież wymienić to co stłuczone, kupić nowe firanki, czasem dostawić nowe łóżko. Nie mniej roboty mają rzemieślnicy – tu trzeba naprawić zegar, tam poprawić wentylację, bo piec dymi, a niektórzy zdecydują się przemalować ściany. Wszystko w niewiarygodnym pośpiechu. 



Nie można zapomnieć o zgłoszeniu nowego adresu. W pruskim porządku nawet niebieskie ptaszki muszą „być na oku”.

„Meldowanie ułatwia odszukanie osób, n.p. w miastach większych, nastręcza sposobność do kontrolowania miejscowego ruchu ludności i ułatwia nadzór nad osobami podejrzanemi, które przez częste zmiany mieszkania i miejsca pobytu chcą sobie ułatwić popełnianie przestępstw i usunąć się od odpowiedzialności. Z tego powodu istnieje obowiązek meldowania jako środek policyi miejscowej, nawet w państwach, które zaprowadziły wolność paszportową (n.p. we Włoszech, w państwach niemieckich)” - zauważa Franciszek Kasparek w swej „Nauce administracyi i prawie administracyjnym austryackim”.

fragment zapisków na karcie meldunkowej

 A meldować się trzeba ekspresowo po zmianie adresu – miało się na to zaledwie trzy dni, a obcokrajowcy musieli powiadomić władze o swym przybyciu do miasta nawet w przeciągu doby. Na dodatek zobowiązani do przekazania takiej informacji byli zarówno zmieniający lokum, ale również gospodarze domu, czy podnajmujący pokój, a nawet rodzina, która gościła przybywającego z prowincji krewnego. A w kartotekach meldunkowych nie zapominają odnotować przy okazji informacji o ślubie, zawodzie, wyznaniu, u kogo się ów kąt wynajmuje albo u kogo z rodziny się ktoś zatrzymał. Pojawiają się też różne tajemnicze dopiski, czasem (jeśli osobnik był szczególnie ciekawy dla policji) nawet podkreślane na czerwono. Numery spraw sądowych, kto siedział w ulu (jak się wówczas nazywało więzienie), a który nieszczęśnik „wylądował” na leczeniu w Owińskach. Kiedy poszedł ktoś do wojska, a kiedy ze służby wrócił. Gdzie był i dokąd odjechał. Nawet panie lekkich obyczajów mają odnośne zapisy w swych kartotekach. Jednak najczęstsze wpisy dotyczą zwykłych, obywatelskich powiadomień o zmianie miejsca zamieszkania.




Z częstym przenoszeniem się ściśle związany był też proceder zmiany służby w miastach, a na wsiach dotyczył on także zatrudniania innych pracowników najemnych. Pracę czy służbę dogadywano (godzono) na określony czas, zazwyczaj na kwartał, choć bywało, że i na rok lub (w miastach) coraz częściej na miesiąc. Elżbieta Bederska, autorka poradnika „Dobra służąca czyli co powinnam wiedzieć o służbie i na służbie?”. wydanego w Poznaniu w 1909 roku, przypominała, że służąca, umówiona na pracę kwartalną winna zgłosić się na służbę drugiego dnia rozpoczętego kwartału, a więc 2. stycznia, 2. kwietnia, 2. lipca, 2. października. To zwykle dzień po przeprowadzce. Dokładny termin zmiany służby w Poznaniu wyznaczała policja i podawała do wiadomości ogólnej wraz z terminem "zamiany mieszkań".

Mieszkania również godzono na kwartały, często płacąc za taki właśnie czas (lub jego kilkakrotność). Dopiero po upłynięciu czasu umowy można było zmienić lokum. W przeciwnym razie trzeba było zapłacić za umówiony czas. Za niezastosowanie się do przepisów i opuszczenia mieszkania w terminie przeprowadzki do wyznaczonej godziny można było ponieść wysoką karę. W 1909 roku była kara grzywna do 30 marek albo więzienie.


Interes spedycyjny Jana Murkowskiego dysponował różnymi środkami transportu

Gdy spodziewano się zwiększonego ruchu lub mogły być problemy z zapewnieniem wystarczającej liczby wozów i tragarzy (jak na przykład w czasie wojny) policja decydowała się wyznaczyć osobne dni na przeprowadzkę z mieszkań małych jedno lub dwupokojowych, a w kolejne dni z większych lokali.


Terminy przesuwano głównie ze względu na przypadające niedziele i święta, zarówno katolickie, protestanckie jak i żydowskie. Przeprowadzały się lub pomagały w transporcie bowiem całe rzesze ludzi, różnych wyznań. Nieraz powodowało to też sporo zakłóceń w innych usługach, gdyż pracownicy innych branż zachęceni dodatkowym wysokim zarobkiem, rzucali swoje podstawowe zajęcie. W Poznaniu funkcjonowało sporo firm spedycyjnych, ale nie były one w stanie zaspokoić olbrzymiego zapotrzebowania w tych konkretnych dniach. Do znanych firm należały firmy: Barczyńskiego z Wielkiej Berlińskiej, Błaszyka z Rycerskiej, Freudenrich&Cynka z Rycerskiej, Helvetia z Wielkiej Berlińskiej, „Express””Kuczkowskiej i chyba najbardziej znana Murkowskiego z Długiej.



Terminy przeprowadzek były dość stałe. Mniej popularne były 1 stycznia – tzw. przeprowadzka noworoczna i 1 kwietnia – nazywana przeprowadzką wielkanocną. Jednak dwa terminy w roku były popularniejsze: przypadająca na 1 lipca przeprowadzka świętojańska (po dniu św. Jana 24 czerwca, w Warszawie zwykle to 8 lipca) i 1 października – przeprowadzka świętomichalska (po dniu świętego Michała 29 września). 



Co ciekawe – na przykład w Warszawie – bardziej popularna była przeprowadzka świętojańska, przypadająca tam na 8 lipca, a dla wielu rodzin bardziej zamożnych związana w ogóle z czasową likwidacją mieszkania w mieście na rzecz „letniego mieszkania” prawie całej rodziny na wsi. Tam, w mieście, na okres letnich miesięcy, pozostawał nieraz jedynie pracujący ojciec rodziny, więc uważano, że „Dwa są terminy w naszym narodzie: na Święty Michał i – Świętojański/ Pierwszy – lud wiejski dzierży w odwodzie/ Drugi – to termin klasy mieszczańskiej”. W Poznaniu jednak znacznie popularniejszym terminem na zmianę lokum była właśnie jesień. W 1888 roku na łamach „Wielkopolanina” , opisywano „obraz wielkiego zamięszania(!) w Poznaniu z powodu przeprowadzki, która największą jest na św. Michał”. 11 lat później, redaktor Postępu, podsumowując przeprowadzkę wielkanocną zauważa też: „jak dawniej tak i w tym roku wielkiej przeprowadzki nie było. Jak wiadomo u nas głównie na ś[w]. Michał się przeprowadzają”.




Pod koniec XIX wieku wraz z budową nowych budynków przeprowadzki stają się bardziej ożywione. „Mianowicie poszukiwano mieszkań okazałych, odpowiadających wymaganiom obecnym. Toteż wynajęto wiele mieszkań w nowych kamienicach, nawet takich, które jeszcze nie wyschły” – donosił Goniec Wielkopolski w 1881 roku. A w 1889 roku Orędownik zauważał: „nie ma prawie domu, gdzieby się przynajmniej jedna rodzina nie przeprowadzała”. Początek XX wieku to wielki rozwój przedmieść poznańskich. Świeżo przyłączone do miasta Jeżyce, Wilda i Łazarz zabudowują się gęsto wysokimi budynkami mieszkalnymi. Podobnie na Chwaliszewie, małe domki rzemieślników zastępowane są okazałymi kamienicami. Nowe pomieszkania przyciągają wielu chętnych.


Niezwykle duży ruch panował w 1907 roku, więc przeprowadzka trwała nieomal cały tydzień: 

„Już na kilka dni przed pierwszym wielkie wozy transportowe zaległy wszystkie ulice starego miasta i przedmieść. Przenoszenie mebli w ulicach więcej ożywionych tamowało nieraz ruch na chodnikach. Dopiero od wczoraj cokolwiek się uspokoiło. Do zmiany mieszkań przyczyniła się w roku bieżącym niemało działalność policji budowlanej, która bardzo wiele mieszkań, zajętych przez ludność mniej zamożną, uznała za niezdrowe i tym sposobem zniewoliła mieszkańców do przeprowadzki. W ślad za przeprowadzkami idzie wielce ożywiony ruch budowlany. Liczne starsze kamienice ustępują miejsca nowoczesnym gmachom wielkomiejskim. Zyskuje na tym wygląd miasta, lecz tracą lokatorzy, którzy w pięknych kamienicach płacić muszą piękne komorne” – wzdychał redaktor Kuriera Poznańskiego.
Natomiast w Wielkopolaninie tego roku zauważano, że „wielu lokatorów przeniosło się ze starych domów w dolnej części miasta w górną na przedmieścia, gdzie pobudowano domy według najnowszych wzorów z wygodami nowoczesnemi.”

 Nie zawsze wszystko przebiegało bez zakłóceń. Czasem szyki mieszała pogoda, tak jak ulewa w 1889 roku, która to „przyprawiła mianowicie biedniejsze rodziny o niemałe straty”.


Zdarzały się drobne szkody, jak zgubiony w drodze z ulicy Półwiejskiej ku Ogrodowej męski trzewik sznurowany. (Przyznawać się, czyj to pradziadek zamieszkał w 1889 roku przy ulicy Piotra nr 6 parter na prawo?) Czasem koszty przeprowadzek były poważniejsze. W 1905 roku „na ulicy św. Marcina pewien woźnica jadąc wozem uderzył we wóz meblowy, strzaskał drzwi w nim tylne, a w środku wozu szafę i drobne przedmioty”. Wozy nie wytrzymywały ciężaru, załamywały się, a wówczas dobytek spadał na ulicę i się niszczył. Nagminne były kradzieże. 

Niestety, bywało i gorzej. W 1881 roku robotnik z Grobli spadł z wozu meblowego, który do tego „przeszedł mu przez brzuch i obie ręce. Nieszczęśliwego przewieziono do lazaretu miejskiego”. W Kargowej, w 1897 roku, z powodu przeprowadzki usunięto poręcze schodów, by zmieścić niesione meble. Niestety –niejaka Wolterówna, córka miejscowego żandarma, nie była dość ostrożna, straciła równowagę i spadła ze schodów do sieni, „z powodu czego odniosła tak ciężkie rany, że lekarze powątpiewają o utrzymaniu jej przy życiu” – jak informował poznański Orędownik. Bardzo tragiczna była również przeprowadzka świętomichalska w 1913 roku. Pomiędzy stacjami kolejowymi w Dopiewie i Dąbrówce z toru kolejowego do przeprowadzki chciał skorzystać pewien z niższych urzędników kolejowych. W tym celu na lorkę kolejową (mały wagon, a może w tym przypadku drezyna) zapakował meble, żonę i dziecko. Niestety – nagle nadjechał pociąg pospieszny. Żona nieszczęśnika zginęła na miejscu, a dziecko zostało bardzo poranione.


Przeklinano czas przeprowadzek, narzekano na ponoszone koszty, podliczano straty i… szukano kolejnego lokum. Była to swoista gra pomiędzy właścicielami kamienic, podnoszącymi czynsz, a lokatorami, którzy chcieli nieco zagrać im na nosie. Nie da się jednak ukryć, że przeprowadzki były częstym i znaczącym wydarzeniem w życiu naszych przodków. Może nawet i swoistą rozrywką. O tym, jak wiele znaczyły te zmiany mieszkań dla ówczesnych mieszczuchów najdobitniej świadczą żarty, krótkie wierszyki i humoreski, liczne w ówczesnych czasopismach satyrycznych. To świadectwo czasu, który przeminął bezpowrotnie.



Były i pozytywne aspekty przeprowadzek. Opowiedziała o nich pewna gospodyni domowa z Wilna w Kurierze Litewskim w 1908 roku. Nie zdziwiłabym się, gdyby praktyczne Poznanianki zgodziły się też z tymi słowami:


"Wiesz pan przecie, iż w Wilnie mieszkam już dość dawno i z tak liczną rodziną [...]Otóż zapewniam pana, iż w żadnem mieszkaniu nie przemieszkaliśmy dłużej niż 2 do 3 lat, choć miewaliśmy dobre i pod pod każdym względem dogodne. Lecz taki już mój system stały, na który mąż mój zgadza się w zupełności. Trzeba bo panu wiedzieć, że w każdym. domu, liczniejszym średnio zamożnym, w miarę, czasu i nieznacznie, nagromadza -się w domu mnóstwo rzeczy zgoła niepotrzebnych, stanowiących jeno arcy niepożądany balast w gospodarce domowej. Oto każda przeprowadzka jest jednocześnie okresem pozbycia się tego balastu; bądź to w drodze darowizny, bądź sprzedaży, bądź też nawet za pomocą bardzo zwykłego wyrzucenia na śmietnik.

A dalej. Nawet przy najściślejszej przestrzeganym porządku domowymi skutkiem właśnie tego mnóstwa różnorodnych gratów i przedmiotów, nawet najlepsza gospodyni może stracić z oczu wiele z nich rzadziej używanych, a niemniej przeto cennych i koniecznych. I skutkiem tego ulegają one często zniszczeniu, zaniedbaniu, lub – zdarza się – giną. Przeprowadzka tedy: bywa lustracją generalną, która wyciąga na jawę wszelkie grzechy i zapomnienia i zniewala do kontroli, naprawy, dopełnień itp. czynności nieodzownych.

Również skutkiem przyczyn powyższych wiele kątów, stale zapchanych gratami, staje się niedostępnych dla oka gospodyni, a natomiast powstają tam istne śmieciska z przyczyny niedbalstwa służby. Pajęczyny i kurz rozwielmożniają się wszędzie i zwolna zaczynają zagarniać coraz szersze przestrzenie; bywa nawet niekiedy w ciaśniejszych lokalach tak źle, iż przeciw temu niemasz już prawie lekarstwa. A w ślad za kurzem i pajęczyną przychodzi stęchlizna i w rezultacie otrzymuje się efekt owych siedzib odwiecznych, gdzie, przy wzorowej na pozór czystości i braku nawet ludzi, mogących wytwarzać nieporządek i brud, niesposób wytrzymać przez czas dłuższy, z przyczyny braku świeżego powietrza i stałego ogniska – zepsutego. I na to radzi najskuteczniej dobrze dokonana przeprowadzka. Lecz powtarzam: dobrze. A rozumiem przez to, iż wnoszę się zawsze na mieszkanie gruntownie odnowione i .oczyszczone i rzecz każdą, każdy mebel i sprzęt, przed ustawieniem w nowej siedzibie, otrzepuję, opylam, czyszczę, reparuję itp. "[pisownia oryginalna]

Pełna bibliografia u autorki. Ilustracje z poznańskich czasopism (Dziennik Poznański, Kurjer Poznański, Wielkopolanin, Orędownik, Postęp). natomiast rysunki humorystyczne, wiersze i dowcipy z czasopism satyrycznych, głównie z pisma Kolce oraz kalendarzy. 

Dorzucam jeszcze kilka dowcipów, reklam i dykteryjek "przeprowadzkowych"

























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jesiotry pod mostem chwaliszewskim czyli kawior po poznańsku

Restauracje automatyczne

Bulwar Kleemana i lipcowa nawałnica z 1914 roku